|
Wyprawa
Skąd pomysł
na tegoroczne wakacje? Właśnie zakończyła się
długa zimowa sesja i miałem już tak dosyć nauki, ze postanowiłem
zaplanować najbliższe. W dodatku nie dawała mi spokoju relacja
Marka
Klonowskiego z wyprawy na Kaukaz. Wiedziałem, ze po
mojej rowerowej wyprawie na Bałkany i przejechaniu 2000
km muszę planować następną. Jeszcze bardziej ekstremalną,
jeszcze dłuższą i tym razem samotną. Zaczęło się od kupienia
map Europy wschodniej i Kaukazu, zrobienia strony internetowej,
a teraz czas na szukanie sponsorów, zdobycie wizy, uspakajanie
rodziców, by się nie martwili....Jednym słowem cała masa
przygotowań. Jednak, im więcej kłopotów się pojawia, tym
bardziej się utwierdzam w przekonaniu, że warto jechać.
Z trudem udało się zdobyć pieniądze na rower i części.
Obecnie jestem dumny, z tego, ile udało mi się już przygotować,
z drugiej zaś strony podekscytowany, że za chwilę będę realizował
swoje kolejne marzenie, wprowadzał w
życie kolejne wyzwanie. Jednym słowem 'żyć nie umierać'.
Przechodząc
do konkretów wyprawy...- natychmiast po zakończeniu kolejnej
sesji, tym razem letniej, 1 lipca wyruszam pociągiem do
Jarosławia, 20 km od granicy z Ukrainą. Mam nadzieje, ze
będzie to moja pierwsza i ostatnia podroż pociągiem. Wszystko
zależy od tego jak 'noga będzie podawać'.
Moim celem nie jest
zwiedzanie konkretnych obiektów, czy ośrodków kultury czy
sztuki,
tylko po prostu pedałowanie i ekscytowanie się pięknymi
widokami. Będę się starał jechać bocznymi drogami, by każdy
z przejeżdżanych krajów poznać 'od kuchni'. Z autopsji wiem,
ze jeżdżąc po takich małych drogach czy dróżkach można najwięcej
zobaczyć, poznać prawdziwą kulturę i charaktery mieszkańców,
z reguły bardzo pozytywnie nastawionych do rowerowych podróżników.
Nie ukrywam, iż liczę na gościnę lub, jakiś dach nad głową
w stodole czy gdziekolwiek, oby tylko było bezpiecznie.
W najgorszym razie zostanie przystanek autobusowy, bądź
namiot. Planuję jednak jak najwięcej spać 'pod chmurką'
Zaplanowana
przeze mnie trasa prowadzi kolejno przez: Polskę, Ukrainę,
Rosję, Gruzję,
Turcję, Rumunię, Słowację i ponownie przez Polskę, w ciągu
2 miesięcy pokonując
dystans ponad 6000 km bez względu na pogodę. Pokonam też
deniwelacje terenu dochodzące do 1000 m. Nie podam szczegółowej
trasy z dokładnością do kolejnych miast, miasteczek czy
wsi, ponieważ konkretne planowanie odkładam na dzień w którym
będę jechał. Dzięki takiemu podejściu do trasy, czuję się
wolny niczym ptak, od nikogo i niczego nie uzależniony.
Jadę przed siebie.... Trawestując powiedzenie Ojca Dyrektora
'Alleluja i do przodu - powtarzam
'W linii prostej i możliwie najkrócej do celu'.
A moim głównym celem jest dojazd do podnóża masywu Elbrusa
i jego zdobycie(5642 m.n.p.m). To jest
marzenie, jeżeli to się uda to ruszę dalej na południe,
by zatoczyć koło wokół morza Czarnego. Przedem
jednak, w ramach aklimatyzacji, zamierzam zdobyć pobliski
3-tysięczenik Czeget (dokładnie 3937 m.n.p.m)
Jeżeli nie dopadnie mnie ptasia grypa czy inna zaraza wszystko
powinno pójść zgodnie z planem. Jeżeli nie dopadnie mnie
ptasia grypa czy inna zaraza wszystko powinno pójść zgodnie
z planem.
Moje środki na podróż to jedynie 400
zł i tylko tyle będę miał do dyspozycji w czasie trwania
wyprawy. W przypadku braku Pomocy z Góry, mogę liczyć tylko
na siebie, ewentualnie na życzliwość spotkanych osób.
Trasa(aktualizacja 24.05.2006):
Oprócz tego mam w planach wydłużyć
swoją trasę z 6000 km do ponad 7000 kilometrów, by wjechać,
aż w głąb Iranu, pod same Morze Kaspijskie oraz "zaatakować"
najwyższa górę tegoż kraju - Demawend(5604 m.n.p.m).
Ostatecznie, cała trasa w takim wypadku przebiegałaby via:
Ukraina, Rosja, Gruzja, Azerbejdżan, Armenia, Iran, Turcja,
Bułgaria, Rumunia, Węgry i Słowacja. Wszystko jednak będzie
zależało od tego "jak noga będzie podawać". Po
napisaniu tych słów dowiedziałem się, że wjazd do Azerbejdżanu
drogą lądową czy to z Gruzji czy z Rosji jest niemożliwy.
Będę zmuszony "dobrze" pedałować, gdyż muszę nadłożyć
ponad 200 kilometrów drogi, tym samym wyprawa będzie trwała
na pewno jeden dzień dłużej. Według wcześniejszego planu
przejazd przez część Armenii miał mi zająć 1 dzień,
lecz okazało się, że w związku z niemożnością przejazdu
przez Azerebejdżan, będzie to niemożliwe. W przeciągu dwóch
dni przejadę przez całą długość Armenii, by ostatecznie
dojechać do "półmetka" mojej wyprawy, czyli niebezpiecznego,
ale jakże zarazem pięknego kraju -Iranu, "nieskażonego"
globalizacją, komercją czy turystami. Celem moim w Iranie
będzie sobie dotarcie do masywu Elbursa i zdobycie jego
najwyższego szczytu, Demawendu,
który jest zarazem najwyższym wierzchołkiem w tym kraju.
Po zejściu ze szczytu zacznie się tak naprawdę droga powrotna.
Nie wykluczam skorzystania, po raz drugi, z pociągu by jak
najszybciej dotrzeć do Turcji. W kraju Turków za priorytet
stawiam sobie zdobycie biblijnej góry Ararat (5165
m.n.p.m) oraz choć jednego szczytu gór Pontyjskich,
np. Kackar Dagi (3937 m n.p.m.). Niestety
nie wiem czy uda mi się wejść na turecki pięciotysięcznik,
gdyż zależy to od hojności sponsorów, którzy pomogliby w
sfinansowaniu uzyskania od władz tureckich
pozwolenia, którego koszt wynosi 150 Euro(!!!).
Wracając chciałbym jeszcze (w celu
rozprostowania nóg) wejść na rumuński Moldoveanu(2543
m.n.p.m) oraz po raz trzeci w swoim życiu - Gerlacha(2655
m.n.p.m) w Słowacji, oczywiście samotnie. Jeżeli
uda mi się zrealizować powyższy plan wyprawy i osiągnąć
założone cele, to w okresie ponad dwóch miesięcy: przejadę
przez dziesięć różnych (w większości egzotycznych) krajów,
zdobędę siedem szczytów(w tym trzy pięciotysięczniki, dwa
trzytysięczniki i także dwa dwutysięczniki). A to wszystko
podczas wyprawy liczącej około 7000 kilometrów.
Zaplanowane szczyty(podsumowanie):
- Czeget (3667 m.n.p.m) - ROSJA
- Elbrus (5642 m.n.p.m) - ROSJA
- Demawend (5604 m.n.p.m) - IRAN
- Ararat (5165 m.n.p.m) - Turcja
- Kackar Dagi (3937 m.n.p.m) - Turcja
- Moldoveanu (2543 m.n.p.m) - Rumunia
- Gerlach (2655 m.n.p.m) - Słowacja
|
|