samotna wyprawa rowerowa na KAUKAZ 2006 by Paweł Robinson Dunaj
  Obawy i zagrożenia

 

Przygotowaniom do mojej wyprawy towarzyszą mieszane uczucia. Z jednej strony pozytywne, takie jak entuzjazm, oczekiwana radość z pokonania trudności i nadzieja, że uda mi się w pełni zrealizować moje plany.  Z drugiej jednak mam świadomość czyhających zagrożeń, które budzą uzasadnione obawy. Bez tych wątpliwości, trudno mówić o racjonalnym przygotowaniu tak poważnego przedsięwzięcia, gdyż trzeba się nastawić na konieczność przezwyciężenia napotkanych przeszkód, aby uniknąć przykrych niespodzianek. Chodzi jednak o to, aby obawy te nie osłabiły sił ani zapału. Trzeba jednak o nich pamiętać, bo zlekceważenie ich może świadczyć o braku wiedzy i wyobraźni.

     ROSJA: Pierwsza z nich to przeprawa przez Rosję, o której czytam jako „dziwnym kraju”, w którym nie funkcjonują prawa, a wszystko zależy od łutu szczęścia i dobrej woli milicji, surowo traktującej obcokrajowców. Nie wszyscy podzielają takie zdanie, czego dowodzi moja rozmowa telefoniczna z osobą zatrudnioną, w jednym z warszawskich biur, pośredniczących w zdobywaniu wizy. Kiedy pytałem tego pana, co sądzi o niebezpieczeństwach czyhających na „wędrowca”, na ziemi naszych wschodnich sąsiadów powiedział co następuje:

" Panie! Kto Panu takich głupot naopowiadał? Pośredniczymy już od dawna, mamy akredytacje Ambasady Rosyjskiej i nigdy nie słyszałem o żadnym niebezpieczeństwie”. Po tej rozmowie pomyślałem - " Pożyjemy, pojeździmy, zobaczymy....”

JĘZYK i MILICJA:

Powodem kolejnej obawy jest brak znajomości języka rosyjskiego. Znam tylko 3 języki. Swój ojczysty i 2 obce-angielski i niemiecki. W Rosji, ponoć, dogadanie się z przeciętnym Rosjaninem w innym języku, niż jego własny-graniczy z cudem. Z drugiej jednak strony brak  znajomości rosyjskiego może być zaletą, kiedy na przykład pojawią się kłopoty, w przypadku, gdy MILICJA będzie dawała do zrozumienia, że bez „wykupienia się” dalej nie pojadę. Wówczas powtarzane przeze mnie jednego słowa, „nie ponimaju” może ich zniechęcić do dalszych „pertraktacji”. Mówiąc jednak serio, brak znajomości języka kraju przez który się przejeżdża może być źródłem niespodziewanych komplikacji, gdybym nie zrozumiał ostrzeżenia przez poważnym niebezpieczeństwem, na przykład zagrożenia lawinowego lub pożaru. 

GÓRY: Doświadczenie nauczyło mnie, że nie należy lekceważyć nawet żadnych trudności nawet w przypadku, gdy jesteśmy do nich przygotowani. Mam tu na myśli zdobycie Elbrusa, co jest celem mojej wyprawy. O górze tej mowi się, że jest jednocześnie „łatwa i trudna”, choć osobiście uważam, że „łatwych” gór nie ma. Największym dla mnie zagrożeniem jest fakt, że będę zdany tylko na siebie. Szczególnie jest to niebezpieczne na lodowcu, kiedy nie będę miał żadnej asekuracji ze strony współtowarzysza, który pomógłby mi się wydostać ze szczeliny, gdybym w nią wpadł.

  UNIVEGA:    Jak już wspomniałem w „Przygotowaniach”, jestem świadom, że nawet najlepszy sprzęt potrafi się zepsuć i że moja ukochana „Anielica”(Univega) może w pewnym momencie „zbuntować się” i odmówić współdziałania, lub co gorsza zostałaby - „porwana”, a ja nie byłbym w stanie jej obronić. Gdyby taka sytuacja miała miejsce, czekałby mnie smutny powrót pociągiem, o ile miałbym na to środki.

ZATRUCIE, PSYCHIKA :     Kolejnym zagrożeniem w podróży może okazać się zatrucie, którego wystąpienie, szacuje się na 99%. W innej szerokości geograficznej nawet woda ma inna zawartość bakterii, na które mój organizm może nie być uodporniony. A poza tym, jak moja psychika zniesie przebycie sześć tysięcy kilometrów, dwumiesięczny pobyt poza domem, samotność, bez żadnego wsparcia z zewnątrz i warunki atmosferyczne. Wszystko to może wpłynąć na załamanie wewnętrzne, przysłonić cel i osłabić wiarę w odniesienie sukcesu. Wtedy będę musiał zawrócić. Dobrze pamiętam słowa Sebastiana, szefa Crosso,  produkującego najlepsze, według mnie sakwy rowerowe, gdy dawał wskazówki, przed moją pierwszą poważną wyprawą rowerową na Bałkany (www.balkany.duna.pl). Powiedział wówczas, że "najgorsze będzie pierwsze 400-600 km". Przyznam, że nie do końca wiedziałem, o co mu chodzi. Teraz dokładnie je rozumiem. Na pamiętnym, pięćsetnym kilometrze dopadała mnie chandra, zmęczenie fizyczne i psychiczne, kumulowane jeszcze przez zatrucie pokarmowe. Przyznam, że istotnie, po 500 kilometrach marzyłem już tylko o powrocie do mego przytulnego pokoju, wygodnego łóżka i do domowego jedzenia. Udało się te negatywne nastroje przezwyciężyć i cała wyprawa zakończyła się sukcesem. Zatem wystarczy tylko przejechać swój „punkt kryzysowy” i potem nic już nie stanie na przeszkodzie, by stanąć na DACHU EUROPY.

            Kiedy planowałem tę wyprawę, postanowiłem, w miarę możliwości, zaangażować jak najmniej osób trzecich, a jednak nie w pełni się to udało.  Chodzi mi głównie o niepokoje rodziców, którzy odradzają mi tę wyprawę a jednocześnie wspierają mnie we wszystkim, w czym tylko mogą. Chociażby niedawno, udało im się zdobyć adresy znajomych na Krymie, w miejscowościach, w których będę, by, choć raz nie spać pod chmurką, czy na przystanku. Na pewno z tych adresów skorzystam, ponieważ na Półwysep dotrę po około 15 dniach pedałowania, kiedy  już człowiek wygląda nie jak „wędrowiec”, ale jak włoczęga - zarośnięty, niedomyty, z podkrążonymi oczami...

              Rozważanie tych wszystkich przeciwieństw, traktuje jako część składową przygotowań, wierząc, że świadomość różnych zagrożeń, pomoże mi w ich skutecznym pokonywaniu, co zaowocuje, mam nadzieję, pełnym sukcesem wyprawy.        

 

© banner 2006 by Marcin BUCHOO Buchwejc